Trudno nie zgodzić się z faktem, że prezes Kaczyński starannie dobiera swoich ministrów finansów. Zarówno Zyta Gilowska jak i Mateusz Morawiecki wyróżniają się w historii najnowszej na tym stanowisku. Sprawny minister finansów pełniący funkcję wicepremiera uspokaja rynki kapitałowe i dobrze wpływa na gospodarkę państwa. A przecież ciężko być skutecznym ministrem finansów w rządzie stworzonym przez partię o poglądach populistycznych nastawioną na rozdawnictwo socjalne.
Wieloletnie zaciskanie pasa, walka o większą wydajność pracy przy zamrożeniu płac i świadczeń socjalnych dla wielu osób stało się już nie do zniesienia. To musiało doprowadzić do odrzucenia polityki liberalnej przez znaczącą część społeczeństwa. Ciężko tolerować pogłębiające się rozwarstwienie społeczne. Wzrost gospodarczy nie może być konsumowany jedynie przez klasę pracodawców. To droga donikąd. Polska potrzebowała impulsu do wzrostu płac i poziomu życia zwłaszcza, że spora część społeczeństwa brnęła w długach.
Dojście do władzy PiS było dla wielu rodzin ostatnią nadzieją na odzyskanie podmiotowości. Dotyczy to głównie tych, którzy nie potrafili odnaleźć się w przemianach ustrojowych związanych z wyjściem z czasów państwa opiekuńczego jakim był PRL. Ochrona najuboższych to wizytówka PR-owska tego rządu. Ludzie głosowali za pieniędzmi, które im obiecano. Program socjalny 500 plus, jak i przywrócenie wieku emerytalnego to spore wyzwanie dla ministra finansów. Do tego dochodzi rozkręcona spirala oczekiwań społecznych co może wywołać niszczycielską lawinę, która odwróci elektorat od populistów.
Nie dziwi wiec, że od początku wicepremier Morawiecki wykonywał szereg działań chcąc pozyskać środki na pokrycie obietnic wyborczych swojej partii. Podatek bankowy, pakiet paliwowy, powołanie Krajowej Administracji Skarbowej i wprowadzenie Jednolitych Plików Kontrolnych przyniosło budżetowi państwa sporo dodatkowych wpływów. Dodatkowo program 500 plus stał się impulsem do wzrostu konsumpcji co pozytywnie wpłynęło na wzrost gospodarki. Teraz kolejnym programem realizowanym przez rząd jest przywrócenie wieku emerytalnego sprzed zmian wprowadzonych przez rządy PO i PSL.
Powód obniżenia wieku emerytalnego był oczywisty. Społeczeństwo żyje dłużej więc najłatwiej jest zerwać dotychczasową umowę społeczną i skrócić okres pobierania świadczeń emerytalnych podnosząc wiek w którym zaczną pobierać emerytury. Zwłaszcza, że tak robią rządy wielu krajów europejskich. Wicepremier Morawiecki "odkrył" antidotum na tę niewydolność systemu emerytalnego. Dobrą zmianę na miarę nagrody Nobla, jak to dość szybko określili ją politycy i ekonomiści.
Systemy emerytalne w wielu krajach są ciągle oparte o zasadę wymyśloną jeszcze przez Bismarcka. Zasada solidarności polegająca na wspieraniu świadczeniem emerytalnym osób starszych przez osoby czynne zawodowo. Jednak przyznawanie świadczeń emerytalnych 65-cio latkom było dobre 150 lat temu. Wówczas średnia długość życia wynosiła 41 lat dla mężczyzn i 43,5 dla kobiet. Dziś jest to ponad 70 lat. Problem ten nie dotyczy jedynie Polski.
Demografowie od lat biją na alarm. Ta bańka przypominająca system argentyński musi kiedyś pęknąć. W 1997 roku podczas rządów AWS podjęto próbę zreformowania systemu emerytalnego w Polsce. Wprowadzono kilka filarów finansowania przyszłych emerytur. W zależności od wieku ubezpieczonych wyodrębniono tych co będą ubezpieczeni na starych zasadach i tych co będą płacić co najmniej w dwu miejscach. Na kontach osobistych i w kapitałowych funduszach "dobrowolnych" tak zwanych OFE (Otwartych Funduszach Emerytalnych). Znacznie podniosło to koszty pracy co skończyło się masowym zatrudnianiem ludzi młodych na tak zwanych śmieciówkach lub wręcz na czarno. Do tego OFE miały tak wysokie koszty własne, że rokowania co do ich wypłacalności nie były zbyt optymistyczne. Doświadczenie z innych krajów, które wprowadziły ten system wyraźnie wskazywały, że nie są one wiarygodne. Z tego powodu, jak również z powodu narastającej dziury budżetowej znacjonalizowano składki na OFE przekazując je do ZUS.
To dało jasny sygnał dla społeczeństwa. Utrata wiarygodności do państwa, które może w każdej chwili zabrać nam nasze oszczędności. Nic wiec dziwnego, że przywrócenie wieku emerytalnego dało efekt chęci jak najszybszego przejścia na jakąkolwiek emeryturę, nawet głodową, bo jak widać państwo nie radzi sobie z budżetem i finansami skoro zabiera składki z OFE.
Sytuacja w której młodzi ludzie od lat pracują na śmieciówkach nie odkładając pieniędzy na przyszłe emerytury jest kolejnym zagrożeniem dla przyszłości państwa. By wyjść z sytuacji patowej wicepremier Morawiecki postanowił wskrzesić stworzony przez AWS 20 lat temu tak zwany IV filar reformy emerytalnej czyli Ubezpieczeniowe Fundusze Kapitałowe. Minister dobrze zna te programy, gdyż swoją karierę polityczną zaczynał w AWS. Pan wicepremier od ponad roku porusza na różnych spotkaniach biznesowych pomysł na rozpropagowanie PPE (Pracowniczego Planu Emerytalnego) który początkowo miał być opłacany jedynie przez pracodawców. Ubezpieczenie na życie i dożycie jako forma świadczenia zbiorowego dla pracowników opłacanego przez firmę która go zatrudnia. Coś na wzór ubezpieczenia grupowego na życie. Z tą różnicą, że jak mówi wiceminister należy skończyć z "uporczywą dobrowolnością tego systemu". Czyli PPE jako nowy podatek płacony przez firmy. Rewolucja emerytalna zasługująca na nagrodę Nobla.
Niestety podobnie jak w przypadku podatku od supermarketów, lobby biznesowe dość szybko zaprotestowało przeciw nadmiernemu obciążaniu firm dodatkowymi kosztami. Pomysł na PPE przekształcono na PPK (Pracownicze Plany Kapitałowe), które mają ruszyć 1 stycznia 2019 roku. Będą one finansowane głównie przez pracowników z "dopłatą" państwową i pracodawcy. Oczywiście PPK mają po raz kolejny "uświadamiać" społeczeństwo do oszczędzania na przyszłe emerytury. Coś tak jak z każdą reformą przeprowadzaną przez dobrą zmianę. Niszczy się wszystko co było by budować po swojemu, na nowo. Najpierw zabiera się ludziom ich oszczędności z OFE by potem tworzyć OFE-bis pod inną nazwą PPK.
Zgodnie z nowymi założeniami do Pracowniczych Planów Kapitałowych przystąpią automatycznie wszyscy pracownicy, a część ich pensji będzie odkładana na przyszłe emerytury (oprócz tego co i tak płacą na ZUS). Rozważana jest możliwość by pracownicy mogli rezygnować z tego programu. Dla zachęty państwo dopłaci każdemu oszczędzającemu 250 zł na początek i 240 zł za każdy rok oszczędzania.
Pracownicy sami mają zadeklarować, ile chcą odkładać na przyszłość. Przewiduje się, że ma to być od 2 do 4 procent wynagrodzenia. Do oszczędności pracowników mają dorzucić się również pracodawcy. W ich przypadku minimalna składka wyniesie 1,5 % pensji pracownika, ale może wzrosnąć o kolejne 2,5 % w zależności od jego wieku i stażu pracy. Docelowo program ma dotyczyć około 11,5 mln pracujących Polaków. Od 1 stycznia 2019 roku mają do niego przystąpić obowiązkowo firmy zatrudniające ponad 250 osób.
To ma być rewolucja systemu emerytalnego na miarę nagrody Nobla!
Mnie zastanawiają jedna rzecz.
Skoro ten nowy system ma uzdrowić konający ZUS, którego dni są już policzone, to jak i kiedy zamierza się przetransferować pieniądze z PPK do ZUS by zagwarantować minimalne emerytury ludzi, którzy osiągną wiek emerytalny.
Przecież już oficjalnie mówi się, że wysokość składek na ZUS nie będzie miała żadnego wpływu na wysokość przyszłej emerytury.
Poza tym czy ktoś z dziś rządzących wie skąd państwo będzie wypłacać świadczenia socjalne dla setek tysięcy ludzi, którzy dziś pracują na śmieciówkach lub na czarno nie odprowadzając żadnych składek na ubezpieczenia społeczne.
Samo korzystanie z 500 plus nie uprawnia do świadczeń emerytalnych.
#ZUS, #emerytury, #PPK, #fundusze kapitałowe, #Pracowniczy Plan Kapitałowy