Ceny prądu w 2019 roku
Specustawa w sprawie prądu, jaką w ostatnich dniach 2018 roku zafundowali nam rządzący Polską, żywo przypomina czasy sprzed stu lat w Rosji Radzieckiej. Rozmawiano tam również o prądzie i gospodarce centralnie kierowanej przez KC KPZR, tak jak dziś kierującym Polską jest ścisłe grono towarzyszy z Nowogrodzkiej w Warszawie. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Przede wszystkim Lenin nie zarzucał carowi wszystkich win wynikających z tego, że to on musi zarządzać krajem. Mówiąc do deputowanych, którzy zajadali się prażoną pszenicą, przedstawiał plan rozwoju energetyki i elektryfikacji kraju. Podawał terminy realizacji dostaw energii elektrycznej do poszczególnych obwodów, które potem były rzetelnie realizowane. Dzięki temu prąd przestał być luksusem i stał się powszechnie dostępny.
Nasz obecny rząd o planowaniu mówi zawsze i dużo. Głównie o wizjach. Zaledwie trzy lata temu obecny premier apelował, aby ludzie masowo wprowadzali w swoich domach ogrzewanie elektryczne. Miało to wyprowadzić kraj ze smogu. Obiecał nam, że od 2019 roku będzie specjalna taryfa dla tych, którzy swoje mieszkania będą ogrzewać prądem. Przecieraliśmy wówczas ze zdumienia oczy, bo przecież takie taryfy były od dawna, a jedyny problem dotyczył tego aby elektrownie węglowe nas nie truły.
Jednak metoda "spalonej ziemi" to główny sposób postępowania obecnego rządu. Najpierw zniszczyć co się da, potem mówić, że skutkom zmian nie zapobiegli poprzednicy. A przecież to obecna ekipa skutecznie zahamowała rozwój energetyki odnawialnej (wprowadzony przez PO), przerwała wszelkie prace nad energetyką jądrową (zerwano strategiczne kontrakty z Francją z czego sprytnie skorzystali Węgrzy) i zmienili tak prawo aby gospodarstwa domowe nie mogły korzystać z własnych wiatraków (mini elektrowni do 6 kW).
W tym roku pan minister od energetyki ogłosił, że zniszczą w najbliższych latach wszystkie elektrownie odnawialne i postawią na elektrownie węglowe. Taka polityka jest również zagrożeniem bezpieczeństwa kraju bo według oficjalnych danych GUS w przyszłym roku 75 % węgla będziemy importować z Rosji. Czyli sami uzależniamy się od dobrego nastroju Putina.
Dziś (28.12,2018) w Sejmie ten sam pan minister z rozbrajającą szczerością powiedział, że dopiero w tym roku w lipcu dowiedział się, że prąd ma zdrożeć z powodu umów jakie Polska podpisała z Unią Europejską w 2007 roku. Tylko, że w ówczesnym rządzie zasiadał właśnie wyżej wymieniony minister. Zapomniał już o planach zobowiązania Polski do korzystania ze źródeł odnawialnych w produkcji energii elektrycznej i ogrzewania. Na to Unia Europejska dawała nam przecież pieniądze. To właśnie wówczas na to ich rząd obiecał wysokie dotacje na geotermię w Toruniu, znaczącego biznesmena zajmującego się ciągle polityką. Wielkość dotacji stała się tajemnicą państwową, a jednocześnie zlikwidowano pomoc mikro ciepłowniom ekologicznym do 6 kW. To z tego funduszu pół roku temu płacono górnikom pieniądze za deputaty węglowe.
Zniszczono, poza tym, projekt dywersyfikacji źródeł pozyskiwania surowców energetycznych. O ile PO wybudowała gazoport w Świnoujściu, to teraz PiS na nowo uzależnia nas od Rosji przez masowy import węgla, a Lotos, który zaopatrywał się w ropę naftową drogą morską połączono z Petrochemią Płocką korzystającą z rosyjskiej ropy. W ten sposób doprowadzono do znacznej podwyżki cen paliwa.
Tak wygląda polityka i biznes na szczeblu centralnym.
Jak widać nadzór rządzących ogranicza się jedynie do obsadzenia stanowisk w radach nadzorczych i na szczeblach kierowniczych w spółkach skarbu państwa. Nawet za działania KNF nie chcą przyjąć na siebie odpowiedzialność ciągle tuszując nadużycia. Teraz przed nami rok wyborczy. Ludzie z radością będą głosować na tych co zamrozili ceny prądu na rok. Nie analizują, że to właśnie oni wywołali podwyżki. Nawet nie trzeba im nic obiecać. Potem jak przegrają wybory będą mogli na nowo palić opony na ulicach, gdy ceny prądu zostaną uwolnione.
Uzależnienie polityki i biznesu na szczeblu centralnym wychodzi zazwyczaj na jaw dopiero dzięki niezależnym mediom. To dlatego im, ktoś więcej ma za uszami tym bardziej dezawuuje ich niezależność. W końcu, gdy sprawy zajdą za daleko ciężko je zamieść pod dywan. Po drodze mamy zastraszenia świadków, dziennikarzy, śledczych. Tak było chociażby w sprawie SKOK-ów. Znane są obecnie działania prokuratury polegające na zastraszaniu dziennikarzy śledczych.
Skoro niemal w każdej ekipie mamy jakieś afery to dlaczego nie ma wyroków za korupcję?
Bo to się nikomu nie opłaca. Póki afera jest medialna można zarobić na niej politycznie. Jak się ma większość w parlamencie to można nawet powołać specjalną komisję do "rozpoznawania sprawy". Jak to śpiewali już w 1969 roku Skaldowie, nie chodzi o to by złapać króliczka, ale by gonić go. Potem sprawa traci na znaczeniu. Nowi politycy zachowują się "dżentelmeńsko" względem poprzedników oszczędzając im razów. Mają tego świadomość, że w końcu i na nich może się poznać kiedyś ich elektorat.
Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie kim jest współczesny polityk skoro co chwila słyszymy o mniejszych, czy większych aferach. Wiadomo, że w decyzjach polityk kieruje się notowaniami sondaży, a każde posunięcie musi być odpowiednio wyreżyserowane przez PR-owca. Tak samo działają partie polityczne. Slogan, wrzutka, nośne hasło. Zero idei, czy jakichkolwiek wartości. Zauważyliście, że samorządy już dawno przestały być kuźnią polityków do szczebla centralnego. W samorządach trzeba się znać na pracy bo inaczej gmina zbankrutuje. Często jest to praca niewdzięczna granicząca z żebractwem o środki sponsorów. To zaś ociera się o korupcję. Poza tym samorządowiec ponosi odpowiedzialność za złą pracę. Polityk w Sejmie może nie znać się na niczym, byleby reprezentował poglądy swoich mocodawców. Prezesa partii, czy tych co dali mu pieniądze na kampanię wyborczą. Potem już tylko trzeba trwać przy żłobie. Najwyżej od czasu do czasu zmienić partię. Dlatego politycy w sejmie muszą być przede wszystkim lojalni.
Czy polityk może mieć czyste idee i nie wiązać się z biznesem?
W konstytucji ZSRR była wpisana dyktatura proletariatu. Pewnie również Che Guevara kierował się w swojej karierze wspieraniem proletariatu i walką klasową. Można się pokusić twierdzeniu, że prawdziwi komuniści byli ideowcami. Służyli społeczeństwu, które szło za nimi w atmosferze ciągłej walki z jakimś wrogiem. Całkiem jak dzisiejszy rząd, który nie potrafi normalnie sprawować władzy. Oni muszą ciągle kogoś atakować, z kimś walczyć, kogoś obrażać. A przynajmniej dzielić Polaków na swoich lepszych i tych gorszego sortu. Jednak wiemy to z historii, że ręcznie kierowana gospodarka planowa do niczego dobrego nie prowadzi. Komunistyczne struktury organizacji społeczeństwa nie przyjęły się nigdzie. Monopolizacja władzy prowadzi do dyktatury, a nieomylność do pychy i zachłanności.
Skoro tak, to trzeba nauczyć się żyć w demokratycznej gospodarce wolnorynkowej bo nie ma dla niej alternatywy. Wszelkie zawracanie Wisły kijem jest jedynie czasem straconym.
By ograniczyć korupcje i chęć mieszania się polityków do biznesu najstarsze kraje demokratyczne o wysokiej kulturze parlamentarnej uzbroiły się w odpowiednią konstytucję gwarantującą poszanowanie prawa, rozdział władzy prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Danie gwarancji swobody działania wolnym mediom. Niestety od trzech lat w Polsce doszło do degradacji tych wartości. Podążamy drogą węgierską przypominającą scenariusze dyktatur z krajów Ameryki Łacińskiej, czy komunistycznej Azji.
Jakie wywołuje to skutki?
Przede wszystkim narastającą patologią. Korupcję zarówno polityczną jak i tę w biznesie. Nie da się opanować przestępstw gospodarczych, gdy o zaprzestaniu złodziejstwa u partyjnego polityka będzie decydować partyjny parlament, policjant i partyjny sędzia. Afery nie ujawnią również partyjne media. To z pewnością zapewni ich bezkarność i długotrwałe rządzenie w państwie bezprawia i ograniczonej wolności. Wzmacnianie dyktatury, która przerosła już wyobrażenia państwa komunistycznego z czasów PRL.
Jakie zagrożenie dla osób prowadzących działalność gospodarczą stanowią politycy?
Oczywiście nawet w PRL-u dało się jakoś prowadzić własną działalność. Jednak w dużej mierze byliśmy bez żadnej ochrony prawnej. Po upadku PRL-u osoby prowadzące własną działalność gospodarczą odzyskały w znacznym stopniu swoją podmiotowość. Przed wieloma sądami można było dochodzić swoich praw, a na końcu drogi stał jeszcze rzecznik praw obywatelskich, Trybunał Konstytucyjny i arbitraż europejski. Oczywiście różnie to wyglądało w poszczególnych okresach. Czasem przepisy dawały nadmierne przywileje bankom, czasem jednostkom kontrolnym, czy wręcz chroniły nieuczciwych przedsiębiorców. Różnie też było w poszczególnych sądach rejonowych. W wielu miejscach obowiązywało i obowiązuje nadal hasło "z państwem nie wygrasz". Nawet teraz pojawiły się zarzuty do sędziów ,że nie dbają o interesy państwa. Tak jakby sędzia miał okradać ludzi i dbać o interesy urzędników. A przecież odpowiedzialność urzędników za złe decyzje, rujnujące dorobek życia uczciwych biznesmenów, najczęściej jest żadna. Politycy lokalni stali się przez to oligarchami na swoim terenie. To są koszty demokracji. Jednak prawo, które jest tworzone w Sejmie musi temu zapobiegać. Złe przepisy, luki w prawie są jednym ze źródeł patologii.
Obecny rząd szczyci się swoją walką z aferą VAT-ową. O nadużyciach w ściągalności VAT mówi się od dawna. Również od dawna każdy, kto prowadzi działalność gospodarczą wie, że przepisy podatkowe zależą od interpretacji w danej gminie. Takie możliwości dają niejasne i obwarowane różnymi niuansami regulacje. Pisaliśmy już na blogu o samowolce jaka była w GUS . O tym że Urzędy Skarbowe przez lata unikały wydawania jasnych opinii dotyczących konkretnych spraw. Jak to jest, że ta sama działalność miała dwie różne stawki podatkowe w różnych gminach. Również uznaniowość i dowolność interpretacji kar nadawanych przez poszczególne urzędy skarbowe. Przecież to wszystko prowadzi do korupcji. Z pewnością wiele ciekawych rozwiązań jakie wprowadził poprzedni rząd służy rozwiązaniu niektórych problemów (JPK, Split Payment). Dobre są również niektóre założenia obecnie rządzącej ekipy. Jednak nie może być tak, że same interpretacje przepisów dotyczących VAT liczą 1,5 miliona stron. Przecież prawo im jest prostsze tym jest bardziej przestrzegane. Do tego przepisy te nie są stałe. Zmiany w interpretacji podatkowej jak wyliczyli statystycy są co dwa dni! Często wygląda to jak pojedynek na różne interpretacje między urzędnikami różnych ministerstw. (patrz interpretacje ZUS) . To praktycznie zamyka usta jakiemukolwiek urzędnikowi niższego szczebla w rozstrzygnięciu prawidłowości rozliczenia podatnika. Daje możliwość nadużyciom urzędnikom i aktywnego udziału polityków w nieuczciwym biznesie.
Komu służy taki system rozliczania podatku VAT?
Skoro deklaracja VAT w Polsce liczy 60 pozycji, a w Wielkie Brytanii 8 pozycji to komu to służy? Gubią się w tym urzędnicy, gubią się podatnicy, a korzystają ci pod których pisane są ustawy. Przynajmniej takie jest podejrzenie. Ekonomiści zastanawiają się czy w ogóle jest możliwe zapoznanie się z tak szeroką materią przepisów podatkowych, nawet wśród pracowników ministerstwa finansów. Czy w takim razie minister finansów jest ekspertem w zakresie podatków, czy jedynie politykiem działającym na rzecz konkretnych lobbystów?
Nic nie wskazuje na to by rok 2019 coś zmienił w tym zakresie. Najlepiej to widać jak "dobra zmiana" wzięła się za ZUS wprowadzając różne wysokości składki w zależności od wielkości przychodów. Teraz osoba prowadząca drobną działalność będzie musiała mieć doradcę do spraw płatności na ubezpieczenia społeczne, a nieuczciwi będą mogli skorzystać z kolejnych interpretacji indywidualnych. Do tego zachodzą kolejne zmiany w e-płatniku i ogólny bałagan. Intencje były dobre. Chciano by osoby prowadzące działalność nie uciekały za granicę. Tyle, że za granicą składki na ubezpieczenia społeczne są powiązane z dochodami. W Polsce z przychodami, co już dyskwalifikuje przepisy, a puszczane jest oko do nieuczciwych firm korzystających z interpretacji.
Kto wymusza zmiany polityczne w przepisach podatkowych?
W zależności kto sprawuje władzę tak reaguje na wpływy różnych lobbystów. Niedawno obserwowaliśmy jak obietnica opozycji w sprawie bonifikaty na wykup mieszkań w Warszawie została potraktowana jako obietnica kontrkandydata i w efekcie wymuszono przepisy, by w najbogatszym mieście w Polsce były najtańsze przekształcenia mieszkań z użytkowania wieczystego na własność. Dlaczego tak nie ma być w innych miastach w całej Polsce? A może oddać teraz pieniądze tym co przepłacili w latach ubiegłych? Teraz dowiadujemy się że cała awantura jest wymierzona personalnie w osobę która wygrała wybory w Warszawie, bo bonifikaty nie dotyczą już mieszkań, które są we władaniu skarbu państwa. Ci ludzie będą nadal płacić więcej za przekształcenie mieszkań. Do tego dochodzą tanie mieszkania które obiecano polakom trzy lata temu. Ich przekształcenia mają nie dotyczyć.
Niby proste sprawy, a można ją skomplikować? Można!
Najbardziej jaskrawy przykład ingerencji politycznej w biznes dotyczy handlu w niedzielę, a nawet w poniedziałek, gdy była potrzeba manifestacji z pochodniami. Na rzecz wolnych niedziel lobbowały głównie związki zawodowe, które już dawno nie mają nic wspólnego z pracownikami. Założeniem było to, żeby w niedziele pracownicy mogli iść do kościoła i mieli dzień wolny. I tu jest kłamstwo zasadnicze. Przecież dwa dni w tygodniu zawsze były wolne. Zazwyczaj była to niedziela i jakiś dodatkowo dzień. Typowy pracownik w markecie zazwyczaj pracował nie więcej niż jedną niedzielę w miesiącu. Ale chodziło o to by sklepy wielkopowierzchniowe były zamknięte. Potrzebą polityczną było ukaranie marketów za sprzeciw w sprawie podatku obrotowego.
Oczywiście zaraz pojawiły się odpowiednie wyjątki. Zwolniono z zakazu handlu stacje benzynowe, sklepy prowadzone przez właścicieli (w tym franczyza), punkty pocztowe itp. Dzięki temu na stacjach paliw pojawiły się pralki i meble, w poczekalniach dworcowych supermarkety całodobowe, a placówki pocztowe pojawiły się w sklepach spożywczych.
Takie puszczenie oka trwało jakiś czas puki w jednym ze sklepów Żabka nie pojawili się kasjerzy w koszulkach z napisem "konstytucja" Konstytucja to słowo najbardziej znienawidzone przez obecną władzę. Jest niczym czerwona róża w 2016 roku, czy słowo Wałęsa w 2017. To po prostu obraza uczuć religijnych. Za taką koszulkę można wylecieć z pracy w szkole, w sądzie, w policji. Co ciekawe nie wyleci się za strajkowe siedzenie na zwolnieniu lekarskim. Nawet lekcje o konstytucji są źle widziane w polskich szkołach. Dlatego Żabka została wpisana na listę firm do wzmożonej kontroli, niczym najgorsi wyimaginowani aferzyści VAT.
Ustawodawca postanowił ukarać skalpy Żabki za pracę w niedzielę i prowadzenie przy okazji usług pocztowych świadczonych na ich terenie przez inne instytucje niż Poczta Polska. Nakazał zapłacenie kary w wysokości 65 tyś. zł. i wprowadzenia natychmiastowego zakazu handlu. W swoich działaniach politycznych zapomnieli jednak, że Żabka to franczyza, czyli sklepy w których wolno handlować w niedzielę ajentowi i jego rodzinie. Żabka Polska sprawę skierowała do sądu w Poznaniu jako typową dyskryminację polityczną w biznesie. W argumentacji podkreślają, że ich sklepy nie prowadzą pracownicy, ale ajenci na zasadach franczyzy, tak jak to jest w innych sieciach typu ABC, Nasz Sklep, Livo, Leviatan i innych. W sumie mamy w Polsce 365 sieci franczyzy, więc na wyrok czeka wielu ajentów. To już kolejny krok w walce z franczyzą. Pisaliśmy już o pomyśle wprowadzenia podatku od zaniechania pobierania opłaty franczyzowej. Zaniechanie to miałoby stanowić nieopodatkowany dochód dla ajenta. To ciekawe, że ten sam ustawodawca raz osoby prowadzące sklepy franczyzowe traktuje jako pracowników, a raz jako ajentów, którzy muszą płacić dodatkowy podatek.
Najsmutniejsze jest to, że wszystkie te sprawy znamy bo jest o nich głośno. Ile osób prowadzących działalność gospodarczą ma problemy z politykami w swoich gminach. Nie każdy włącza dyktafon idąc na spotkanie z lokalnym Markiem Ch.
Poza tym nagłośnieniem korupcji w gminach mało interesują media o zasięgu krajowym.
#polityka #biznes #lobbyści #afery #KNF #SKOK #żabka #franczyza #konstytucja #podział władzy #wolne media